Słowacja, Chopok: kilka momentów i słów o tym, gdzie zjeść

Ile powinna trwać zima? Maksymalnie dwa tygodnie. Jeden tydzień na święta, drugi na wypad w góry. To zdecydowanie najpiękniejsze aspekty tego białego, mokrego i zimnego sezonu. Jedyne, gdy wszystko staje się magiczne, ciepłe i odprężające. Wróciłam. Moje stopy uwolniły się od przytwierdzonej deski, a widok na zaśnieżone góry przeistoczył się w widok góry prania. W pełni sił, po psychicznym resecie, dzielę się z Wami kilkoma momentami. Uchwyciłam na szybko, by później móc choć trochę poczuć zapach tamtego powietrza. I smaków, które przegryzłam.



Route 66, Liptovski Mikulas. Stylizowany na amerykański bar i restaurację.
Nam udało się usiąść tuż obok alejki Al Pacino, gdzie popijaliśmy ciemne piwo i przegryzaliśmy nachosy z dipem.
Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w tym mieście, koniecznie zajrzyjcie. Śmiesznie niskie ceny, przemiła obsługa, dłuuuugi bar, niepowtarzalna atmosfera i naprawdę ogromna przestrzeń. Tam nawet budka z colą wygląda na nieprzypadkowy zabieg.

Po ogłoszeniu mojej słowackiej lokalizacji na Instagramie, dostałam wiadomość z rekomendacją miejsca, gdzie można przegryźć jedne z najlepszych smaków w okolicy. Następnego dnia, po konsultacjach z państwem, którzy dzielą ze mną leżaki kilka zdjęć powyżej, uzmysłowiliśmy sobie, że od dłuższego czasu myśleliśmy o tej samej restauracji. Nic dziwnego, Slovenska Koliba Jasna dzielnie trzyma tytuł najlepszej na TripAdvisorze. I taka chyba właśnie jest.
Gdy będziecie kierować się w stronę Demanovskiej Doliny, jedźcie od Lucky, przez Zahradky, Biela Put, aż za hotel Liptov. To właśnie tam czeka na Was niepozorny maleńki domek, w którym serwują posiłki przygotowywane przez dłonie pełne pasji i wyczucia.
Stolików jest tyle, co kot napłakał, w związku z czym warto zrobić wcześniejszą rezerwację. Na nas, choć rezerwację mieliśmy, kelner zrobił wielkie oczy, licząc po kolei aż 7 dorosłych osób. Gdy w końcu usiedliśmy, rozlała się wokół nas wspaniała atmosfera, rozluźniona przez kelnera, jakich mało. Naturalny, swobodny, żartobliwy. I bez zbędnych barier. Tam poczujecie się, jak w odwiedzinach u bliskich przyjaciół.
A co przegryźliśmy? Na przystawkę wybraliśmy Lucko – coś w rodzaju pizzy na naleśnikowym spodzie, z przypaloną cebulką, bryndzą, śmietaną i grzybami. Warto spróbować, bo takie smaki nie zdarzają się na co dzień.
Na dania główne wybraliśmy: jelenia, kaczkę na kapuście, grillowanego pstrąga z duszonymi warzywami, smażony syr z sosem tatarskim oraz polędwice wieprzowe w sosie grzybowym. Wszystko pyszne. Nie muszę chyba dodawać, że lokalizacja, okoliczności i aura sprzyjały naszym zmysłom.
A do tego: grzane wino, w podwójnej porcji. Najwspanialsze, porzeczkowe, gorące. Podane w uroczych ceramicznych kubkach. Błogo.
A teraz? Teraz z przyjemnością wracam. Do pracy, zadań, trójmiejskiej kuchni. I wspomnień.
Jakie piękne widoki! 🙂 Zdjęcia świetne jak i post 🙂
Byłam z mężem raz na Słowacji! Latem 🙂 Był upał a my wspinaliśmy się na Rysy, było cudownie!
zgadzam się z tym tekstem o zimie, że maksymalnie dwa tygodnie mogłaby trwać. 😉 osobiście żadnych sportów o tej porze nie uprawiam (bo niestety kocykowanie się do nich nie zalicza), więc nie bardzo mnie to kręci, ale czasem zazdroszczę właśnie tych ośnieżonych widoczków. 😉 a tamtędy zwykle tylko przejeżdżam, ale przynajmniej już wiem, że można się kiedyś zatrzymać i dobrze zjeść. 🙂
pozdrawiam serdecznie.
piękne, zgadzam się 🙂
ja też mam na koncie Rysy latem 😉 wspaniale, potwierdzam:)
odnośnie tych sportów, zachęcam, aby sprobować. Ja sama miała mnóstwo buntu i oporu (bo przecież zimno i mokro). Jest naprawdę wspaniale! Upalnie, aktywnie, zabawnie.
Jeśli faktycznie tamtędy zdarza się Tobie przejeżdżać to nie zmarnuj kolejnej okazji i odwiedź te miejsca 😉
Cudowne widoki <3
potwierdzam <3