Podsumowanie 2016 roku. Byłeś piękny, dziękuję!

Tadammm! Wygląda na to, że wybudziłam się z jesienno-zimowo-świąteczno-noworocznego snu. Zdążyłam w tym czasie być na upragnionym urlopie, wyspać się za każdego członka rodziny, zjeść tonę domowego ciasta, nauczyć się regularnie ćwiczyć, a następnie porzucić treningi. Zdążyłam też wrócić po nowym roku do pracy, zwalczyć przeziębienie, zaplanować wyprawę na snowboard i stać się ofiarą wyprzedaży. I oto jestem. Cała, zdrowa, zapracowana. I koniecznie chcę się z Wami tym podzielić.
Przewracam nieco to miejsce. Porozpycham się łokciami. Poukładam poduszki, rozwinę miękki koc i będę Wam opowiadać. O tym, co pyszne, co dobre, co miłe. Takie trochę hyggowanie – bo teraz podobno jest w modzie.
Na pierwszy rzut: rozrachunki. Z racji tego, że Przegryzam to miejsce na wygodę, rozliczę się przed Wami z najsmaczniejszych chwil każdego miesiąca roku, który ponad dwadzieścia dni temu zaczął zbierać kurz.
STYCZEŃ
Był o smaku wegańskich fasolowych kotlecików. Zasmakowałam je w sylwestra 2015/2016, a zostały przyrządzone przez jedną z najwspanialszych Kobiet, które znam i z którą rozumiem się niemalże bez słów. W tym roku Sylwester spędziłyśmy również we wspólnym gronie. Kotlecików nie było, ale piękne relacje pozostały.
Sylcia, w tym roku musimy je nadrobić!
LUTY
Jedno słowo, które najdoskonalej opisze ten miesiąc: snowboard. To się dzieje naprawdę, tego lutego moje stopy ponownie przykleją się do deski! Odkąd opanowałam jazdę, nie ma dla mnie przyjemniejszego sportu zimowego. Ba, nie ma nawet przyjemniejszej aktywności zimą.
A co do przegryzienia? W tamtym roku były to kotleciki jaglano-marchewkowe.
MARZEC
Szał na kaszę jaglaną trwa. Wegańskie kokosowe kulki pojawiły się na naszym stole kilkukrotnie. Myślę, że byłam wtedy wyjątkowo szczęśliwa.
KWIECIEŃ
Upssss. Na blogu nie pojawił się żaden post, a moja pamięć mnie zawodzi. To, co mogę zapewnić to urodziny mojego M. Nic więcej nie pamiętam, a wszystkich przegryzionych smaków nie żałuje.
MAJ
Tu królowało moje ukochane drugie śniadanie: sałatka z groszkiem, jabłkiem i pietruszką oraz krem z awokado, którym lubię siebie rozpieścić po dziś dzień.
Instagram zdradza również, że to właśnie wtedy spędziliśmy śniadanie na Helu z kanapkami w dłoni i debatowaliśmy o kuchni roślinnej na Smakuj Trójmiasto.
Oprócz tego, pierwszy grill, odkrywanie nowych lodowych smaków (przeczytaj felieton) i wybudzanie się z rozgrzewającej diety. Maj, byłeś cudowny!
Bo na dokładkę fundnąłeś mi to…
Na Dzień Dziecka zamarzyłam o spędzeniu choć jednego upalnego dnia na Tatowej działce. Pisałam o tym w moim felietonie dla naszemiasto.pl
Marzenia się spełniają, bo kilka dni później topiłam się w słońcu i razem z Mamą wdychałam kwitnący bez.
Oprócz tego, sezon fly-boardowy rozwinął się w pełni i z moim M. niemalże każdy weekend spędzaliśmy nad wodą. Mieszkanie nad morzem to prawdziwy luksus. To niczym permanentne wakacje bez brania urlopu.
LIPIEC / SIERPIEŃ
WRZESIEŃ
Yyyyy. Tu chyba byłam zapracowana, serio. Od tego czasu rozpoczął się też niechlubny etap mojego rozleniwiania się. Na dobitkę, pod koniec miesiąca Facebook skutecznie przypominał mi o zeszłorocznym tripie po Bałkanach. Właśnie wtedy, gdy tak bardzo potrzebowałam chwili wolnego i odpoczynku.
PAŹDZIERNIK
To był czas kaszy jaglanej i monotonnych śniadań z daktylami. Wtedy też odkryłam Long Street 52 i zasmakowałam się w Da Vinci. Patrząc na ten miesiąc z góry, mogę określić go wstęp do fascynacji pulled pork burgerami. Fascynacja ta trwa do dziś.
LISTOPAD

GRUDZIEŃ
Pojęcie te pojawiło się w moim słowniku w trakcie trwania urlopu i szybko uzmysłowiłam sobie, że towarzyszy mi przez całe życie. Kocham hyggować i te hyggowanie opisywać. Śmieszne to.